! Nowe opowiadanie - KLIK - zapraszam !

poniedziałek, 22 października 2012

Amare 13

-Niall! Niall, do cholery, gdzie jesteś? -doszedł mnie krzyk Liama. Wydawał się być jakoś dziwnie zmartwiony, ale dobrze wiedziałem o co chodzi. Zaciągnąłem rękaw sweterka i wyszedłem z łazienki. Chłopak stał wściekły na środku przedpokoju.
-Co robiłeś?
-Ja...? Ja... Nic. Korzystałem z toalety.
-Z toalety, powiadasz? Od kiedy od toalety leci ci krew?
-Jaka krew? -speszyłem się. Jaka krew? Przecież dokładnie wytarłem wszystko. 
Liam podszedł do mnie i złapał moją lewą dłoń, szybko podciągając rękaw. Na sam widok kolejnych świeżych ran, na jego twarz wpłynął grymas niezadowolenia.
-Znowu to robiłeś... -szepnął słabo.
-Przepraszam... Po prostu... Przepraszam.
-Niall, obiecałeś. On nie jest tego wart.
-Wiem... Wiem, Liam. Ale... 
-Ale co? Ale co, Niall? Nie ma żadnego 'ale'! Masz przestać! Powiedziałeś, że przestaniesz! Obiecałeś mi to, Niall! -krzyczał coraz głośniej, a ja aż zmrużyłem oczy ze strachu i aby nie rozpłakać się. Li zauważył to i objął mnie mocno. -Już dobrze, blondasku. Już dobrze, nie martw się. Będzie dobrze, tak? Przestaniesz, prawda? Proszę, przestań... 
-Przestanę... Naprawdę, Liam. Nie chce tego robić. Nie lubię patrzeć, jak się przeze mnie martwisz. Już tak dużo mi pomogłeś... A ja ciągle tylko zawracam ci głowę...
Pogłaskał mnie po plecach i ucałował w czubek głowy. Jego telefon jak zwykle zadzwonił i jak zwykle był to Zayn. Nie dziwiło mnie to. Zayn zawsze miał lepsze kontakt z Liamem niż ja. Znali się dłużej, byli dla siebie czasem jak bracia. Niby ostatnio, przed tamtym weekendem, zbliżyłem się do mulata, ale to nie było to samo. No i... Musiałem wszystko spieprzyć. Li posłał mi przepraszające spojrzenie i odebrał, wciąż trzymając mój nadgarstek. 
-Teraz? ... Nie... Z Niall'em. ... Mhm. ... Dlaczego? ... Oho... Wiem. Ok. Jasne. ... Ok. Zayn! Rozumiem... Mhm. ... Za ile?... No tak. ... Nie, nie, spokojnie. ... A jak ma być? .... Myślenie nie jest twoją dobrą stroną, stary. ... Jasne, że nie. Tylko ty jesteś taki dziecinny. ... Ok. Może w piątek? ... Serio, Zayn? Jest wtorek, deklu! ... Zayn, proszę... Postaraj się. ... Wiem, wiem. Po prostu proszę. ... To kurewsko ważne! Nawet nie wiesz jak bardzo! ... No wiesz... Chodzi o to, że... No nie ważne. Później ci powiem. ... Jasne. Ok... Już idę.
~
Zawiał silny wiatr, a ja schowałem nos w szal. Powoli zaczynało padać, a jego wciąż nie było. Odwróciłem się jeszcze raz w stronę, z której powinien był przyjść Malik i dostrzegłem zarys jego postaci. Szedł dość szybko, a na mroźnym powietrzu jego policzki poczerwieniały lekko. Jak zwykle w lewej ręce trzymał papierosa, a rozpięty płaszcz tańczył niesfornie z wiatrem. Wreszcie doczłapał się do mnie i posłał mi lekki uśmiech. Tak naprawdę ta sytuacja z ich 'wyskokiem' jemu też dawała się we znaki. Niby na co dzień wydawał się zupełnie normalny udając, że nic się nie stało. Ale ja wiedziałem aż za dobrze, że on zwyczajnie tęsknił za blondynkiem. Gdy tylko wychodziliśmy gdzieś we dwóch, a ostatnio często się to zdarzało, zawsze był lekko przybity i albo nie mówił nic, albo nakręcał się i nie dawał mi dojść do słowa. Dziś chyba miał ten dzień na paplanie bez końca, bo już przez telefon nadawał jak katarynka. Bez słowa weszliśmy do ciepłego baru, w którym powietrze przesiąknięte było alkoholem i papierosami. Nie było tu dużo ludzi i dlatego to tu udawaliśmy się na poważniejsze rozmowy. U niego były wiecznie podsłuchujące siostry, u mnie Niall, więc nasze mieszkania odpadały. A tu było cicho i pusto. Perfekcyjnie. Zasiedliśmy w kącie. Zsunąłem z siebie płacz i powiesiłem na oparciu krzesła, tak samo jak mój towarzysz. Jakiś kelner przyniósł nam dwa piwa, bo byliśmy tu już jakby stałymi klientami i świetnie znałem tam każdego pracownika. Upiłem łyk i spojrzałem na Zayna.
-Więc?
-Więc co? -spytał zmieszany.
-O czym chciałeś pogadać?
-A musiałem o czymś chcieć? Po prostu chciałem spędzić z tobą trochę czasu. 
-Kłamiesz jak z nut, Malik. -rzuciłem bez wahania, a on podniósł na mnie wzrok po czym speszył się.- Zupełnie cię nie rozumiem. -dodałem na wydechu w głowie myśląc jak bardzo żałosny jest mój przyjaciel.
-Wiem. Ale postaw się na moim miejscu. 
-Próbuję! Zayn, ale ucieczka nie jest rozwiązaniem. 
-Wiem! Ale co mam zrobić? Udawać, że nic się nie stało? Stało się Liam! Przeleciałem własnego przyjaciela! Rozumiesz to w ogóle? Może dla ciebie takie coś nie miałoby znaczenia, ale dla mnie ma! Dla mnie to nie jest tylko seks! A tym bardziej nie z przyjacielem! Z chłopakiem! Liam, kurwa... Nie umiem mu spojrzeć w oczy po tym wszystkim... Nie jestem w stanie....
Wiedziałem, że już się rozkręca i zaraz walnie mi jakiś monolog, którego nie dam rady ogarnąć, więc postanowiłem czym prędzej mu przerwać.
-Zayn. On cierpi.
-A ja nie?!
Nie odpowiedziałem. Jedynie milczałem, a on spuścił wzrok.
-Co u niego? Jak się czuje? -zadawał mi to pytanie coraz częściej, a przecież mówiłem mu jeszcze gdy dzwonił, że jasne, że nie czuje się dobrze. W końcu jak ma się czuć. 
-Źle. Niby lepiej, ale wiem, że coraz gorzej. Po prostu coraz lepiej udaje. 
-No tak. Ale... Mówiłem ci, przejdzie mu.
-Zayn, o czym ty pieprzysz?! -nie wytrzymałem już. Najchętniej powiedziałbym mu, że Niall od dwóch tygodniu, choć nie wiem czy nie robił tego wcześniej, tnie się. Obiecałem Irlandczykowi, że nikt się nie dowie. Ale Zayn uważał, że dla Niall'a to też nic nie znaczyło. A ja wiedziałem aż za dobrze, że Mulat nie jest dla niego tylko pierwszym lepszym kumplem. Jest kimś ważnym. Nawet ważniejszym od przyjaciela.- Do ciebie naprawdę nic nie dociera? Niall się w tobie zakochał, a ty mówisz, że 'mu przejdzie'?! Nie przejdzie mu, bo to nie trwa trzy dni.
-Ale wiesz... Nie trwa też jakoś specjalnie długo...
-Nie byłbym tego taki pewien. Kto wie, czy to nie trwa od samego początku. 
-Przesadzasz. 
-Nie prawda.
-Liam... Li, wiesz coś?
-Nie. Nie powiedział mi, od kiedy się w tobie zakochał. Ale wiem, że to trwa długo. 
-Ale... Masz na myśli, że... Powiedział ci to wprost?
Odetchnąłem ciężko. Właśnie się wygadałem. Boże, Liam. Nie umiesz trzymać języka za zębami. Niall mnie zabije, ale jeśli to ma im pomóc... To... Nie musi wiedzieć, póki się nie dogadają... Bo przecież to oczywiste, że w końcu się dogadają. Na przykład w piątek, na tej mini domówce. 
-Tak, Zayn. Albo raczej wypłakał mi w ramię. Mniejsza z tym, na jedno wychodzi. 
Milczał wpatrując się gdzieś w dal. 
-Zayn. Zamierzasz coś z tym zrobić?
-Ja? A co mam z tym zrobić?
-Nie wiem. Ty mi powiedz. 
-Chyba nie liczysz, że może wyznam mu miłość i będziemy razem długo i szczęśliwie?
-Nie czujesz nic do niego?
-Li, o czym ty pieprzysz? To mój przyjaciel. To chłopak.
-I co z tego, że to chłopak?
-Nie jestem gejem. Nawet gdybym chciał, nie mógłbym.
-Och. A chcesz?
-Nie. Liam, przestań już z tym przesłuchaniem.
-Ok. Czyli nie będziesz miał nic przeciwko jeśli ja będę jego pocieszeniem?
-C... Co?! -nie wiedziałem, czy jest bardziej zdziwiony czy oburzony. 
-To. Dobrze słyszałeś. No chyba, że jednak zmieniłeś zdanie i jednak czujesz coś do niego.
-Nie... Nie ja po prostu... Lubię go... Bardzo, ale...-zmieszał się i spojrzał na moją twarz, po czym cały się zaczerwienił i nabrał powietrza w poliki udając rozzłoszczonego.- Podszedłeś mnie! Ty okropny, okropny Liamie! Boże, czy ty zawsze musisz być taki sprytny! 
-Dałeś się podejść jak dziecko. Zawsze taki jesteś. Po prostu powiedz co do niego czujesz. 
-Gdybym sam wiedział. -rzucił i poczułem, że spiął się za bardzo. Wstał natychmiast i chwycił swój płaszcz, po czym dodał.- Powinienem już wracać. Ty też nie powinieneś zostawiać Niall'a samego na tak długo. 
-Wiem. Uwierz, wiem aż za dobrze. -odetchnąłem ciężko. Na szczęście Zayn nie drążył tematu i nie musiałem się wymigiwać. Nie czekając na mnie wręcz wybiegł z baru. Zapłaciłem za piwa i ruszyłem do domu zastanawiając się jak to wszystko rozegrać, by Zayn się zdecydował i jakoś dogadał z blondynkiem. Naprawdę nie mogę już patrzeć jak całe dnie leży na kanapie, albo zamyka się w łazience. Kiedy jest za cicho wiem, że znów się tnie, ale dużo częściej po prostu siedzi i płacze. Wiem aż za dobrze, bo słyszę każdy szloch przez drzwi. Choć wiem, że gdyby to miało wrócić mu Zayna, Irlandczyk byłby wstanie poniżyć się na tyle, by błagać go o wybaczenie. Ale na razie był zbyt dumny, albo po prostu było mu wstyd, że po tak długim czasie, wciąż się nie pozbierał. Co gorsza z dnia na dzień wygląda coraz gorzej. Jego skóra przybrała szary kolor i wydaje się być grubości cieńszej niż kartka papieru. Oczy również przybrały kolor popielaty i nie było nawet śladu bo tym błękicie, którym kiedyś emanowały. Nie mówił za dużo, a jeszcze mnie jadł co było już naprawdę widocznie i zwykły sweter wisiał na nim jak na wieszaku. Aż żal patrzeć. Wszedłem do domu, ale Niall nie leżał na kanapie. Udałem się pod łazienkę i na szczęście pod wejściem doszło mnie jego ciche pochlipywanie. Oparłem głowę o drzwi i odetchnąłem ciężko. To mnie tak strasznie bolało. Z jednej strony rozumiałem Mulata, z drugiej nie mogłem patrzeć jak Nialler przez niego cierpi. 
-Niall... Nialler?
Chwila ciszy. Pewnie doprowadza się do normalnego stanu.
-Słucham?
-Co robisz? Może oglądniemy coś razem? 
Po chwili drzwi otworzyły się i zauważyłem jak jego kruche ciałko wyłania się zza nich. Uśmiechnął się do mnie lekko przymykając wręcz zakrwawione od płaczu oczy. Były tak strasznie czerwone... Czasami zastanawiałem się, czy nie ćpał czegoś. Ale wiem, że on nie należy do takich. A nawet gdyby, nie miałby skąd mieć towaru. Nie wychodzi z domu, gdyby nie szkoła pewnie zapuściłby tu korzenie. 
-Co obejrzymy? -zapytał cicho udając się za mną do salonu.
-Nie wiem. Na co masz ochotę? Mam na laptopie fajny thriller. Kumpel mówi, że świetny, choć jeszcze go nie widziałem. 
Przytaknął i usiadł obok mnie. Zarzuciłem mu rękę na ramię, a on wtulił się lekko we mnie. Lubiłem gdy to robił, bo wtedy czułem, że jestem mu w jakiś sposób oparciem. Nie przytulał mnie, bo lubił. Robił to, bo to go pocieszało i czuł się pewniej.
-W piątek urządzam imprezę. -rzuciłem nagle w trakcie filmu. Niall poruszył sie i milczał czekając, aż dokończę.- Będę tylko ja, ty, Harry, Lou... I Zayn też przyjdzie.
-Och. -mruknął i wtulił się bardziej.- To ja... Może wyjdę wtedy... On chyba nie będzie...
-On chce żebyś był. Nie martw się. 
Spojrzał na mnie niepewnie i widziałem, że choć boi się, to jest też niezwykle szczęśliwy. 
-Myślisz?
-Tak, mój drogi. Gdybym nie myślał, nie żyłbym. -zażartowałem, ale on nie miał już od dawna dobrego humoru.- Pytałem go. No i... Nie sądzisz, że to będzie dobra okazja, żebyście wreszcie się dogadali?
-Nie wiem. Nie wiem czy on...
-Chce. Wiem to. 
Potarłem jego ramię i znów spojrzałem na film. Już więcej się nie odzywaliśmy. 
___________________________________
Ok. Ostatnio usłyszałam, że mało Ziall'a... Więc teraz trochę o nim. 
Mam nadzieje, że jest dobrze xd 
No i nie martwcie się, niedługo (mam nadzieje) dodam znów coś o Larrym. 
~Love u!

sobota, 13 października 2012

Amare 12

Następnego dnia znów milczał i nawet na mnie nie patrzył. A ja czułem, że oddalam się od niego. To cholernie polało. Każdy dzień zaczął wyglądać tak samo, aż nastał piątek i Harry znów gdzieś znikł, tym razem nic nie mówiąc. Następnego tygodnia było tak samo. I kolejnego... Dziś również. Wrócił około drugiej w nocy, a ja oczywiście musiałem na niego czekać. Stałem akurat w kuchni i jakby nigdy nic zaparzałem sobie herbatę, gdy poczułem jak oplata mnie w pasie. Podskoczyłem, a on zaśmiał się i wtulił głowę w moje włosy. Śmierdział alkoholem, a ja tylko dziękowałem bogu, że wrócił sam. 
-Coś się stało? -zapytałem drżącym głosem. Nawet nie wiecie jak strasznie cieszyła mnie ta odrobina bliskości z nim. Wcześniej ledwo obdarzał mnie swoim spojrzeniem na parę sekund. 
-Czy coś musiało się stać? Nie mogę od tak przytulić przyjaciela? -wręcz wymruczał uwodzicielsko w moje ucho lekko przejeżdżając po nim nosem. Dosłownie dostałem palpitacji serca. Gdyby nie zdrowy rozsądek rzuciłbym się na niego i rozebrał w ułamku sekundy. I chyba nie muszę mówić, co działoby się potem...
-Nie... -wyszeptałem i odwróciłem się. Nasze twarze były tak blisko, że dosłownie nie wiedziałem co teraz. Po prostu stałem wpatrując się w jego oczy. Przymknął je na chwilę i zbliżył się do mnie. Nasze usta dotykały się, a ja umierałem. Nie całował mnie. Jedynie dotykał swoimi wargami moich doprowadzając mnie do szału. Wreszcie poruszył się i złożył na mych ustach najdelikatniejszy pocałunek, jaki ktokolwiek kiedykolwiek miał okazję. A ja jak debil odsunąłem się, aby nie robić sobie nadziei, bo przecież robi to wszystko tylko dlatego, że jest pijany. Spojrzał na mnie pytająco. Chyba nie spodziewał się takiej reakcji. 
-Przestań. 
-To ty przestań. Przecież tego chcesz.
Jego pewność siebie mogła przytłaczać, ale jakoś tego nie odczułem. Znów chciał się do mnie zbliżyć, ale kładąc dłonie na jego klatce piersiowej skutecznie mu to uniemożliwiłem. Odsapnął coś i odsunął się po czym jakby nigdy nic ruszył w kierunku swojej sypialni mrucząc coś na styl:
-Wiesz gdzie mnie szukać, w razie gdybyś zmienił zdanie.
Ale nie zamierzałem go zmieniać. Bo ostatnią rzeczą, którą chciałem zrobić było wykorzystanie jego nietrzeźwego stanu umysłu tylko po to by się zaspokoić. Odsapnąłem i zapominając o herbacie, udałem się do łóżka. Tak naprawdę byłem strasznie śpiący, ale zbytnio przejmowałem się wcześniej Harrym, by móc spokojnie zasnąć. Nie wiem która w nocy, lub nad ranem była gdy obudził mnie dźwięk trzaskających drzwi. Wyszedł. Poczłapałem do łóżka i zauważyłem, że mój samochód jakby nigdy nic odjeżdża spod bloku. Byłem przerażony. Nie martwiło mnie wcale, że może jakoś uszkodzić pojazd. Dużo bardziej zabijała mnie myśl, że może jakoś uszkodzić siebie samego, a samochód zostanie w obrzydliwie nienaruszonym stanie. Plus niewiedza dokąd się udał sprawiała, że co chwilę nachodziły mnie fale czarnych myśli. Położyłem się w salonie na kanapie i wpatrywałem w sufit. Ale gdy minęła godzina, a jego wciąż nie było, nawet nie wiek kiedy zasnąłem. Obudził mnie silnik mojego samochodu. To może być chore, ale wszędzie poznam ten dźwięk. Szczególnie w ciszy Londynu, w sobotni poranek, przed godziną 7.00. Otworzyłem leniwie oczy i nie ruszyłem się nawet o milimetr, dopóki nie zatrzasnął za sobą drzwi. Nie skradał się, wręcz przeciwnie. Wstałem i zastałem go przy drzwiach do jego pokoju. Nie wytrzymałem tej ciągłej ciszy między nami. Nie obchodziło mnie to.
-Gdzie byłeś?
-Czy to twoja sprawa?
-Czemu wziąłeś mój samochód?
-Tak po prostu. Ach... Zarysował się trochę po prawej stronie. 
Nie wytrzymałem. Nie byłem wciekły, że go porysował. Byłem przerażony, że mógł brać udział w jakimś pieprzonym wypadku i otrzeć się o śmierć. 
-Czy tobie zupełnie na mózg padło?! Jakbyś się poczuł, gdybym wziął bez pytania twoje auto, będąc zupełnie pijanym, pojechał gdzieś i jeszcze go porysował!? Zabiłbyś mnie!
-Ale ty tego nie zrobisz. 
-Skąd ta pewność?
-Za bardzo mnie kochasz, Loulou. 
Zamilkłem, a on jakby nigdy nic schował się w swoim pokoju. Właśnie powiedział to co słyszałem, prawda? Zupełnie tak jakby nic mu nie robiło to, że go kocham... Jakby moje uczucie wręcz go bawiło. Nienawidzę tego aroganckiego uśmiechu, który pojawił się na jego ustach, gdy mówił zdrobniale moje imię. Ledwo pamiętałem jak się oddycha, a w mojej głowie była po prostu czarna dziura. Po prostu stałem ze łzami w oczach nie widząc co robić. Harry Styles... Dlaczego nagle stałeś się takim dupkiem? Nie byłeś taki... Nie takie Hazze pokochałem... To nie z takim tobą chciałem mieszkać i spędzać każdą wolną chwilę. To już nie jesteś ten sam ty. Coś we mnie zadrżało i załamany ruszyłem do swojej sypialni. Nie spałem już ani minuty. Po prostu leżałem odtwarzając sobie w głowie jego słowa. Słyszałem jak koło południa wstał i zaczął coś przygotowywać. Nie wiem czy to śniadanie, czy już obiad... I słyszałem też jak mnie woła, że zrobić coś do jedzenia. Ostatnią rzeczą, którą chciałem zrobić, było zobaczenie go... Ale mimo to wstałem, bo w głębi serca mógłby wbić mi drugi nóż w plecy, a ja wciąż uwielbiałbym na niego patrzeć i słuchać jego głosu, i czuć zapach jego perfum... I po prostu udawać, że nic się nie stało. I tak też było. Wsunąłem jakieś spodnie i udałem się do kuchni, aby zachowywać się jakby nigdy nic. Jakby sytuacja z dzisiejszego poranka i wczorajszej później nocy, nie miała miejsca. Siedział przy stole zajadając się... racuchami. Ojezu, on właśnie zrobił moje ulubione racuchy, które pachniały tak, że mój brzuch wydał z siebie naprawdę głośne warknięcie. Poczułem się głupio i usiadłem naprzeciwko, aby nałożyć sobie trochę najlepszego śniadania jakie mógł mi zapodać. Nie wiem czy to była jakaś niema forma przeprosin, ale automatycznie zapomniałem o tym wszystkim. Bo po prostu siedział naprzeciwko i uśmiechał się z pełną buzią... I wyglądał na najsłodszego dzieciaka na tej ziemi. Dla mnie zawsze nim będzie. Ale w tym momencie zacząłem się zastanawiać, co tak zmienia jego zachowanie. I dopiero teraz dotarło do mnie, że tylko po alkoholu zmienia się nie do poznania. Jest arogancki, pewny siebie i napalony. Naprawdę niezwykle napalony... Ok, Louis. Uspokój swoje myśli o twardej wypukłości w spodniach Harrego, którą widziałeś wczoraj w nocy, gdy zawiedziony szedł spać. Teraz jest trzeźwy, uroczy i lekko niepewny wszystkiego co robi. Nawet ten promienny uśmiech jest lekko niepewny, ale to takie słodkie. Spuścił wzrok gdy odwzajemniłem uśmiech. Na pewno pamięta tamte sytuacje... I pewnie dlatego jest mu lekko głupio. Z resztą... Nieważne. Już jest dobrze, prawda Harry? 
Ta sobota również była milcząca. I spędziłem ją głównie na modlitwach, by dziś nigdzie nie wychodził.  Ale zawiodłem się, gdy zauważyłem jak wieczorem wsuwa buty i chwyta swoją kurtkę. Nawet nie wiedzie ile kosztowało mnie dowleczenie się do przedpokoju i spojrzenie mu w oczy. To ja musiałem odezwać się pierwszy. 
-Znów wychodzisz?
Przytaknął. Tak bardzo chciałbym usłyszeć teraz jego głos... I znów go przytulić... Tak jak wcześniej.
-Nie chce żebyś szedł... Nie lubię, gdy wracasz pijany...
Szeptałem, ale on słyszał. Przymknął oczy i odwrócił się, wkładając kurtkę. Już miał zamknąć za sobą drzwi, gdy spojrzał na mnie przez chwilę i rzucił ciche:
-Idź spać. Nie musisz mnie takiego oglądać...
Zupełnie nie rozumiałem jego postępowania. Nie wyglądał jakby szedł tam się zabawić... A iść tylko po to, by się upić? Po co... Jaki tu sens... W dodatku, boże, on ma jeszcze 17 lat. Nie powinni w ogóle sprzedawać mu alkoholu. Odsapnąłem. Wyszedł. Zatrzasną drzwi. Czy on, do cholery jasnej, nie może ich zamknąć spokojnie? Chwytając dwoma palcami nasadę nosa, ruszyłem do salonu. Nie, Harry. Nie będę spał. Będę czekać znów zamartwiając się, czy nic ci się nie stanie. Swoją drogą, powinienem się już przyzwyczaić, prawda? Jakoś nie umiem... Bo za każdym razem wracasz, przymilasz się, robisz nadzieję... A rano zapominasz o wszystkim. 
I znów siedzę na kanapie, modląc się, abyś wreszcie wrócił. Sam. Dzięki bogu, zawsze wraca sam. To trochę dziwne, bo patrząc na Harrego nie wierze, że nie ma powodzenia. Przymknąłem oczy i znów usłyszałem ten piekielny trzask.
-PRZESTAŃ! -wrzasnąłem wreszcie. Wtoczył się do salonu i spojrzał na mnie jak na debila.
-O czym ty pieprzysz? -wybełkotał.
-Drzwi zamykać można spokojnie, po cichu... nie walić nimi na oślep. 
-Och. Nieważne. Rozbieraj się.
-C... Co? -nie wierzyłem, że to powiedział.
-Rozbieraj się.
-Czemu?
-Idziemy się pieprzyć. 
Moje oczy otworzyły się szerzej. Serio, Harry Styles właśnie to powiedział? Tak po prostu? Po prostu 'idziemy się pieprzyć' i mam się rozebrać i to będzie w porządku? Czy ja wyglądam jak dmuchana lalka z gumy? Nie jestem od zaspokajania jego potrzeb. Nie jestem od 'pieprzenia się'. Nie zamierzam. Posłałem mu kpiące spojrzenie i wyminąłem go dając mu do zrozumienia, że nie obchodzi mnie co on chce. Ja idę spać. Obwiązał mnie rękoma w pasie i przyciągnął do siebie. Nie wiem kiedy, ale nagle zostałem przyparty do szafki w kuchni i moja koszulka wylądowała gdzieś na podłodze. Za to jego usta spokojnie wędrowały po mojej klatce piersiowej. To było takie gorące, bo nagle przestał zachowywać się jak napalony pijak. Nie wiem czemu to stwierdziłem... Ale każdy jego ruch był zupełnie świadomy tego co robił. 
-Harry, natychmiast przestań. 
Milczał, a ja odchodziłem do zmysłów. Boże, jego ręce są coraz niżej...
-Harry!
-Hm?
-Przestań.
-Przecież tego chcesz.
I co miałem odpowiedzieć? Przecież chciałem tego jak cholera...
-Widzisz. Nawet nie protestujesz...
-Chce. Ale nie tak.
-Więc jak?
-Najlepiej, gdy będziesz trzeźwy. -rzuciłem sarkastycznie.
-Ja chce tak. Tak jest dobrze. 
Nie odpowiedziałem, bo zaciągnął mnie do swojej sypialni. A ja zwyczajnie nie miałem sił już protestować. Bo on się upierał... A ja tak naprawdę marzyłem o tym... I moje marzenie właśnie się spełniało. Ściągnąłem z niego koszulkę, ale spodni pozbył się sam. I swoich, i moich. I zostaliśmy w bokserkach, które naprawdę nam wadziły. Nagle zrobiło się tak strasznie gorąco, gdy jego ręka zacisnęła się na moim członku przez materiał. Jęknąłem i wygiąłem się w łuk, wręcz błagając o więcej. To mu wystarczyło. Ten jeden gest sprawił, że nagle obaj byliśmy nadzy, a on był bardziej pewny tego co robi, niż kiedykolwiek wcześniej. I gdy spojrzałem na chwilę w jego oczy, były trzeźwiejsze niż mogłem to sobie wyobrazić. Przymknąłem lekko powieki i wtuliłem się w niego, lekko unosząc biodra. Nie wiem kiedy nasunął prezerwatywę, ale jestem pewien, że miał ją gdy wszedł we mnie powoli. Wydałem z siebie dźwięk, który był dosłownie odzwierciedleniem tego spełnienia i zachwytu, które poczułem w tym momencie. Zaśmiał się. O mój boże, on mnie właśnie wyśmiał? Przymknąłem oczy i wmawiałem sobie jedynie, że mi się to wydawało. Bo teraz liczyło się tylko to, że on tu jest i jest we mnie, i jest wspaniały. Możecie uznać mnie za żałosnego. Ale za bardzo pragnąłem chwili takiej jak ta. Choć jutro będę tego żałował. Straciłem poczucie czasu i skupiłem się jedynie na jego pchnięciach, cicho pojękując jego imię. 
Rano obudziło mnie słońce. Zdałem sobie sprawę, ze Harrego nie ma w łóżku i byłem pewien, że nie znajdę go też nigdzie indziej. Na pewno już się spakował i wyjechał do matki... Oczy lekko zaszły mi łzami i ruszyłem do kuchni. O dziwo telewizor w salonie grał. O dziwo Harry jakby nigdy nic siedział przy stole jedząc płatki z mlekiem. Usiadłem po drugiej stronie, a on jakby nigdy nic znów posłał mi ten uśmiech przyozdobiony dwoma dołeczkami w policzkach. Ale to jakoś nie poprawiło mi humoru. Bo wiedziałem, że już nigdy nic nie będzie tak jak kiedyś. Nie chciałem by każdy nasz tydzień tak wyglądał. Bo dla niego to przecież nic nie znaczyło. 
-Harry... 
Spojrzał na mnie pytająco.
-Myślę... To nie tak, że... Po prostu lepiej by było, gdybyś jednak się wyprowadził. 
-Jak to?
Wstałem i odwróciłem się do niego plecami, udając, że robię herbatę. Nie umiałem patrzeć na niego w tej chwili.
-To nie tak, że cię wyrzucam... Ale... Tak będzie lepiej.
-Jak to lepiej? Dla kogo lepiej? Czemu lepiej?
-Harry... Przestań, przecież widzisz co się dzieje. 
-Ale ja nie chce się wyprowadzać. Ja chcę tu mieszkać. Chce mieszkać z tobą. Ty też chciałeś mieszkać ze mną, a teraz co?! Znudziłem ci się?! Nagle nie jestem twoim przyjacielem?!
-Harry! Jak ty to sobie wyobrażasz? Nie rozmawiamy ze sobą cały tydzień, a później upijasz się i nagle nie przeszkadza ci, że jestem mężczyzną, ważne że masz się z kim migdalić. Ja tak nie chcę.
Spojrzałem na niego kątem oka. Płakał. 
-Pocałuj mnie. -szepnął cicho, podchodząc do mnie.
-C... Co?
-Pocałuj mnie.
Odwróciłem się w jego stronę. Lekko przyparłem swoimi ustami do jego, ale on ani drgnął. To bolało, więc odsunąłem się od niego.
-Jeszcze raz.
-Harry, to nie ma...
-Jeszcze raz!
-Nie chce.
-Ale ja chce.
-Hazz...
-Po prostu to zrób. Ostatni raz.
Nie widziałem w tym żadnego sensu, więc ani drgnąłem. Ale on przysunął się i jakoś automatycznie go pocałowałem. I nagle mój brzuch skręcił się z nerwów, bo on odwzajemnił pocałunek. Kolejny też, i każdy następny. Wplątałem rękę w jego włosy i przyparłem do niego całym ciałem. Oderwaliśmy się od siebie dopiero, gdy brakło nam powietrza. Spojrzałem na niego pytająco, a on jedynie się zarumienił. 
-Znów robisz mi nadzieje...
-Nie prawda. Ja... Chyba cię kocham.
-Ale...
-Wiem... Po prostu... Troszkę się bałem.
Nie musiał nic więcej mówić. Nie potrzebowałem, żeby mi coś tłumaczył. Po prostu wtuliłem się w niego i wiedziałem, czułem, że już będzie dobrze. 
____________________________________________
Ok... Chyba... Myślę, że mogło być lepiej, ale nie wyszło chyba jakoś źle... W każdym bądź razie nie wstyd mi chociaż tego publikować, więc chyba jest ok XD
No i chyba poukładam sobie już moje życie prywatne (tak myślę) i postaram się pisać tak jak na samym początku, czyli dużo, dużo częściej niż 1 na miesiąc. :3
Ale nic nie obiecuje, bo nie wiem co będzie...