! Nowe opowiadanie - KLIK - zapraszam !

wtorek, 5 czerwca 2012

Amare - Rozdział 1

'Czasami trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej dłoni, wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście' Ale co jeśli obok ciebie nie ma nikogo, kogo dłoń mógłbyś ścisnąć? I czym właściwie jest szczęście? Jak ono smakuje? Zamykam oczy i mogę je sobie tylko wyobrazić... Ale czy moja wyobraźnia zdoła odtworzyć uczucie, którego możliwe, że nigdy nie czuła? ~Mam na imię Harry Styles i spróbuję choć przez chwilę ścisnąć twoją dłoń. Byłbym w stanie cię uszczęśliwić, wiem to. Pytanie brzmi, czy pozwolisz mi na to? 


Nazywam się Harry Styles. Mam 17 lat i od kilku tygodni mieszkam w Londynie. Jaki jestem? Spontaniczny i chyba zbyt ufny. Można by nawet rzec- dziecinny. Ale mniejsza z tym. Nie lubię mówić o sobie...  Ogólnie bałem się przeprowadzki. Nowe miejsce, nowi ludzie... A ja nie jestem mistrzem w nawiązywaniu nowych kontaktów. Wydaje mi się, że jestem dość zamknięty w sobie na większą część otoczenia. Ktoś naprawdę musi mi przypaść do gustu, abym go polubił i jakoś się przed nim otworzył. Ale gdy już uda się komuś zdjąć ze mnie maskę obojętności i lekkiej aroganci, okazuję się być niesłychanie roztargniony, lekkomyślny. Jak minęły mi pierwsze tygodnie w stolicy Anglii? Fatalnie. To jest jeden wielki koszmar. Moja klasa wręcz mnie nienawidzi. Zlewają mnie na każdym kroku twierdząc, że skoro pochodzę z mniejszej miejscowości jestem jakimś wieśniakiem, czy bóg jeden wie kim. Poza tym większość chłopaków uważa, że jestem babski... To nie moja wina, że mam burzę loków, wielkie zielone oczy i dołeczki, które przynajmniej mi zawsze wydawały się urocze. Myślę też, że jeśli chodzi o moją budowę ciała, to nie jest źle. Jestem naprawdę dobrze wyćwiczony i w starciu ze mną niejeden z nich zostałby powalony bez większego problemu. Ale naprawdę nie lubię się bić... Nigdy nie byłem agresywny, chociaż ta hołota z mojej nowej szkoły doprowadza mnie do białej gorączki. Większość z nich to napakowani piłkarze, ewentualnie koszykarze. No i jest naprawdę mało fajnych dziewczyn. Wszystkie wydają się być typowymi plastikami w za małych, różowiutkich ciuszkach i z toną tapety. Są tak tandetne, że głowa boli.
Pewnego piątkowego popołudnia jak zwykle wracałem ze szkoły tą samą drogą. Na dworze było naprawdę ciepło, a torba na moim ramieniu niesamowicie mi ciążyła. Sięgnąłem ręka do kieszeni by wyłowić z niej jakieś drobniaki. Z nadzieją, że starczy mi na chociażby najmniejszy kartonik picia, wszedłem do pierwszego lepszego sklepu. Zwykły monopolowy, nic szczególnego. Co chwilę skręcałem między jakieś regały, nigdzie jednak nie mogłem znaleźć picia. Jedynie litrowe butle oranżady, lub wody mineralnej. Zrezygnowany już miałem zamiar wyjść, gdy za ladą sprzedawcy dostrzegłem idealnie poukładane butelki z przeróżnymi napojami.
-Co podać?
Po pomieszczeniu rozniósł się delikatny głos ekspedienta. Nie zwracając na niego uwagi wskazałem na jakiś kartonik z sokiem pomarańczowym, po czym znów wygrzebałem z kieszeni drobniaki. 
-1.35 się należy.
Lekko niezadowolony zacząłem podliczać groszaki, które wygrzebałem z dna kieszeni. Już po chwili z niesmakiem zdałem sobie sprawę z tego, że chyba się przeliczyłem. Cudem udało mi się znaleźć 75 centów, a co tu mówić o kolejnych 60. Spojrzałem na mężczyznę i poczułem się jakoś nieswojo. On odbiegał wyglądem od typowych sprzedawców. Był tylko trochę starszy ode mnie i miał naprawdę niesamowitą urodę. Delikatne rysy twarzy i lekko zarumieniona cera. Był szczupły i dosłownie troszeczkę wyższy ode mnie. Co więcej urzekły mnie jego jasne, niebiesko- szare oczy, spoglądające na mnie radośnie spod idealnie ułożonej grzywki. Nie wiem czemu, ale od razu mi się spodobał. Miał w sobie to coś... Ach, no tak. Czy wspominałem już, że jestem gejem? Chyba nie. Właściwie sam wiem o tym dopiero od roku. Na początku odrzucałem od siebie tę myśl jak tylko mogłem, ale z czasem można się z tym pogodzić. Nie mogę przecież nic poradzić na to jak moje ciało reaguje na widok przystojnego mężczyzny. A ten chłopak miał wręcz anielską urodę. Dosłownie czułem jak za sprawą jego przeszywającego wzroku robi mi się gorąco. 
-Um... Nie starczy mi...
Skrzywiłem się lekko, po czym chowając garść drobniaków do kieszeni, już zamierzałem wyjść ze sklepu. W sumie to było trochę poniżające. On mi się naprawdę spodobał, a teraz pewnie tak jak cała reszta pomyśli o mnie jak o jakimś biedaku, którego nie stać na zwykłe picie za 1.35. Beznadzieja. Właśnie zrobiłem krok w kierunku drzwi, gdy on po raz kolejny odezwał się tym swoim melodyjnym głosem. 
-Nieważne. Możesz wziąć to picie. Na koszt firmy. Straszny dziś upał...
Uśmiechnął się do mnie promiennie sprawiając, że aż szerzej otworzyłem oczy. Miał taki niesamowity uśmiech... W ogóle cały był jakiś zbyt idealny. Podał mi mały, pomarańczowy kartonik, a ja lekko zawahałem się, czy aby na pewno powinienem się zgodzić. 
-Dz... Dziękuje. 
Stałem tak chwilę wpatrując się w kartonik z piciem. Nie chciałem iść... Wolałbym już tu stać i gapić się na niego jak ostatni idiota, niż wrócić do domu i nie wiadomo kiedy znów móc zobaczyć jego twarz. Chciałem coś powiedzieć, ale wszystko co przychodziło mi na myśl, zdawało mi się jakieś głupie i bezsensowne. Harry, albo mi się wydaje, albo właśnie się zakochałeś. 
-Nazywam się Louis Tomlinson. Miło mi cię poznać.
-Harry Styles. Wzajemnie. 
Na szczęście to on pierwszy wyciągnął dłoń w moim kierunku, jednocześnie przedstawiając się. Czułem, że wypadałoby już iść, albo zacząć jakiś temat... Ale o czym można pogadać ze sprzedawcą? Mam go zapytać jak mu mija dzień? Przecież ja go nie znam... To nie powinno mnie nawet obchodzić. Przygryzłem dolną wargę zastanawiając się jakby to zrobić, żeby móc spędzić z nim chociażby kilka minut więcej. 
-Wszystko dobrze? Może źle się czujesz? Wiesz, przez ten upał mogłeś się nabawić jakiegoś udaru czy czegoś w tym stylu. 
-Nie, nie. Wszystko dobrze. 
Jaki ja głupi! Dlaczego nie powiedziałem mu, że kręci mi się w głowię czy coś?! Może pozwoliłby mi tu zostać jeszcze trochę... 
-Na pewno? Jeśli chcesz trochę odpocząć, to na zapleczu mamy krzesła... Posiedzisz trochę, napijesz się czegoś zimnego. To nie problem, a wolę to niż żebyś wyszedł i zemdlał gdzieś na ulicy. 
Zastanawiałem się chwilę... Chyba nie powinienem go okłamywać, prawda? Z resztą o czym ja w ogóle myślę. On na pewno ma dziewczynę, może nawet narzeczoną. A ja zachowuje się jakbym planował go poderwać. Głupi jesteś, Harry. Mimo to posiedzenie trochę czasu w miłym towarzystwie, którym on bezsprzecznie był, zdawało mi się niesamowicie kuszącą propozycją. Skinąłem głową dając mu do zrozumienia, że z chęcią skorzystam z jego propozycji. Chłopak wpuścił mnie za ladę, po czym delikatnie kładąc rękę na moich plecach, zaprowadził na podłużny korytarz. Skręciliśmy w drugie drzwi po lewej. Okazało się, że za nimi znajduje się mały, drewniany stoliczek i dwa krzesełka. Z boku stał też blat, trochę przypominający kuchenny, na którym postawiony był czajnik elektryczny i jakieś kubki. No i zapomniałem wspomnieć, że w roku stała mała lodóweczka. Niezłe wyposażenie jak na zwykły sklep monopolowy. Usiadłem na jednym z krzesełek i czekałem, aż chłopak poda mi butelkę wody, którą właśnie wyciągnął z lodówki. Odkręciłem ją i wziąłem dość duże, dwa łyki. Mój towarzysz z kolei usiadł naprzeciwko mnie i uważnie przyglądał się każdemu ruchowi, który wykonywałem.
-Możesz zostawić tak sklep bez opieki?
-Jak to bez opieki? Spokojnie, są tam jeszcze Jess i Diana. Dadzą sobie radę beze mnie. 
Przytaknąłem jedynie po czym po raz kolejny popijając wodę, kątem oka zauważyłem jak chłopak ucieka gdzieś wzrokiem. Ja z kolei nie mogłem się powstrzymać i raz po raz lustrowałem go od stóp do głów. Posiedzieliśmy tak chwilę, po czym chłopak wreszcie zaszczycił mnie swoim spojrzeniem. Boże, tonę w jego oczach. Dosłownie tonę.
-Już ci lepiej?
-Tak... W sumie tak. Naprawdę nie musiałeś się tak o mnie martwić... Nic mi nie jest. Jest po prostu trochę gorąco i to tyle.
-Nie kłam. Przecież widziałem jaki czerwony byłeś. Z resztą sam niedawno chodziłem do szkoły i wiem ile książki ważą. Ta torba zdecydowanie nie wygląda na lekką. 
Byłem czerwony? O mój boże... Obawiam się, że to wcale nie wina upału, ale jego spojrzenia. Dobrze, że się nie domyślił. No ale przynajmniej znalazłem punkt zaczepienia, żeby móc spokojnie rozpocząć jakąś rozmowę. 
-Chyba nawet bardzo niedawno. Wyglądasz strasznie młodo. Aż dziwne, że ktoś taki już pracuje... Ile właściwie masz lat, jeśli można spytać?
-Haha. Nie wyglądam aż tak młodo, ale to miłe. Dwadzieścia, a ty?
-Siedemnaście. 
-O widzisz, całe życie przed tobą!
-Nie przesadzaj. Jesteś tylko trzy lata starszy. 
Oboje wybuchliśmy śmiechem. Nawet nie wiecie, jakie to było miłe. Jakoś tak poczułem, że z nim będę mógł się zaprzyjaźnić... Chociaż szczerze wolałbym coś więcej... Ale pomińmy to. Siedzieliśmy jeszcze chwilę rozmawiając o wszystkim i o niczym. Lou jest niesamowicie otwartą osobą. Niezwykle pozytywną i racjonalną. Ale wszystko co piękne nie trwa wiecznie.
-Myślę, że skoro czujesz się już lepiej, to ja będę wracał do pracy. Niestety nie płacą mi za siedzenie i rozmawianie z klientami. 
-Och... No tak. To ja się będę już zbierał.
Szczerze nie miałem ochoty wychodzić. Już otwierałem drzwi, gdy zatrzymał mnie jego głos. On sprawiał, że moje serce drżało i skakało z radości. 
-Hej, wiesz co... Jutro o tej porze powinienem kończyć zmianę... Jeśli nie miałbyś nic ciekawszego do roboty, to może wpadniesz po mnie i pojedziesz ze mną i moimi młodszymi siostrami nad jezioro? 
Nawet nie zdajecie sobie sprawy z tego, jak wiele radości dało mi te kilka słów. Automatycznie na mojej twarzy zagościł uśmiech i miałem ochotę podskoczyć. Tak, Styles. Nie dość, że się zakochałeś, to jeszcze wpadłeś w to po uszy.
-Jasne. Tak, z chęcią. To... Do jutra Louis!
Chłopak zaśmiał się jedynie na widok mojej radości, po czym dodał:
-Do jutra, Harry.
Niemal wybiegłem ze sklepu. Przez cały dzień rozmyślałem jak miło będzie spędzić z nim jutro trochę czasu. No i nad jeziorem... Spokojnie będę mógł przyglądać się jego zapewne idealnie wyrzeźbionemu ciału. Myślałem, że czas dłużył mi się niesamowicie od pożegnania do wieczoru, ale dopiero przedpołudnie następnego dnia trwało dla mnie wieki. W końcu wybiła 13 i stwierdziłem, że powinienem spakować się wreszcie. Szybko spakowałem pierwszy, lepszy ręcznik po czym zająłem się wybieraniem kąpielówek. W sumie nie miałem nic ciekawego. Jakieś stare, nieużywane od wieków... Ale to lepsze niż nic. W końcu nie miałem już nic do robienia więc powoli, spacerkiem udałem się do sklepu. Byłem chyba trochę za wcześnie, więc usiadłem na dość szerokim parapecie, który znajdował się przy oknie wystawy. Stałem tak chwilę rozmyślając jakby tu jakoś bardziej zbliżyć się do Louisa, gdy nagle z rozmyśleń wyrwał mnie dźwięk otwierających się drzwi.
-Hej. Czemu nie wszedłeś? Wypuścili mnie trochę wcześniej, ale czekałem na ciebie w środku. Długo tu tak stoisz?
-Nie, nie. Dopiero co przyszedłem... To... Jedziemy?
Chłopak uśmiechnął się jedynie, po czy wyciągając z kieszeni kluczyki od samochodu, podszedł do wyglądającego jak prosto z salonu, czerwonego volvo c30. No i może mi jeszcze powie, że zarobił na niego pracując w sklepie monopolowym? Dobre sobie... Może ma bogatych starszych? Ale w takim razie po co pracuje w monopolowym? Albo ukradł... Nie, on nie skrzywdziłby muchy, a co dopiero ukraść samochód. Rozmyślając tak poczułem jak samochód rusza i jedzie w nieznaną mi stronę.
-Podjedziemy jeszcze po Fizzy i Lottie, dobrze?
-Tak, jasne. Nie ma problemu. 
Chłopak chyba lekko się zmieszał, spojrzałem więc na niego pytająco.
-To może trochę głupio wygląda. My praktycznie się nie znamy, ale lubię cię. No i tak pomyślałem, że i tak dziewczynki zajmą się sobą, więc moglibyśmy pogadać i spędzić miło czas... Dzięki, że się zgodziłeś. 
Dosłownie czułem jak się zarumieniam. Lubi mnie! Oł yeah!
-Nie ma sprawy. I tak pewnie siedziałbym sam w domu... Opcja spędzenia z tobą popołudnia jest dużo bardziej kusząca. 
Gdy już to powiedziałem było za późno. Styles... Jeszcze chwila i palniesz coś gorszego. Poczułem się trochę głupio i napadły mnie obawy, aby nie domyślił się co tak naprawdę miałem na myśli. Podjechaliśmy pod duży, biały dom. Moje twierdzenie odnośnie 'Skąd Lou ma nowiutkie volvo' potwierdziły się. Ma niesamowicie dzianych rodziców. Siedzieliśmy chwilę, czekając na siostry Lou. Wreszcie moja ciekawość zwyciężyła.
-Hej, Lou... Mogę o coś zapytać?
-Jasne. O co chodzi?
-Bo widzisz... Raczej średnio zamożna rodzina nie ma domu takiego jak ten...- wskazałem lekko na biały budynek za oknem, po czym kontynuowałem- więc twoi rodzice są pewnie bogaci... No i tak mnie ciekawi... Skoro jesteś bogaty, to czemu pracujesz w sklepie?
-Moi rodzice są bogaci, nie ja. Nie mieszkam z nimi. Wyrzekli się mnie, gdy tylko skończyłem osiemnaście lat. Sam na siebie zarabiam. 
-Ale... masz samochód prosto z salonu...
-Nie jest prosto z salonu. Ma już dwa lata, ale dbam o niego, więc wygląda jak nowy. Dostałem go jako prezent od matki na osiemnastkę. 
Pokiwałem twierdząco głową. To wszystko wyjaśnia... Tylko czemu jego rodzice wyrzekli się go? Zrobił coś? Może... No tak, skoro pracuje to pewnie rzucił studia... Naprawdę wyrzucili go z domu za taką głupotę? Chciałem o to zapytać, ale akurat do moich uszu doszedł dźwięk otwieranych z tyłu drzwi. Odwróciłem się i zamarłem. Cała rodzina Lou jest taka idealna? Starsza z dziewczyn miała jakoś koło 15 lat i była naprawdę piękna. Miała długie blond włosy i wielkie niebieskie oczy. Wyglądała jak anioł. Druga nie była dużo gorsza. Jej idealnie lśniące, brązowe włosy sięgały trochę za łopatki. Niestety oczy miała zasłonięte okularami przeciwsłonecznymi. Miała może z 13 lat. Tak myślę. 
-Lou to twój...
-Znajomy. Harry. Och, a to jest Lottie i Fizzy. Harry nie śliń się. To moje siostry.- zaśmiał się, a ja spojrzałem na niego lekko zły. Nie śliniłem się! Po prostu podziwiałem. Poza tym nie pociągają mnie dziewczyny, no ale on przecież o tym nie wie. Ruszyliśmy i całą drogę przejechaliśmy w ciszy. Gdy tylko dotarliśmy na miejsce dziewczynki zostawiły nas nieźle w tyle, chyba nie chcąc się do nas przyznawać. Szliśmy więc powoli widząc, jak one zajmują miejsce gdzieś bliżej wody, my z kolei rozłożyliśmy ręczniki bliżej drzew, na uboczu. Nikt nie mógłby przeszkadzać nam w rozmowie. Ściągnąłem koszulkę po czym położyłem się z zamiarem lekkiego opalenia mojego niemal białego ciała. Chłopak poszedł w moje ślady. Gdy tylko jego koszulka wylądowała na krawędzi ręcznika, zapatrzyłem się w niego chyba za bardzo. Spojrzał na mnie pytająco.
-Coś nie tak?
-Nie, nie. Przepraszam.- poczułem jak się czerwienie. Boże... Przyłapał mnie na tym jak gapiłem się na niego. Ale co ja za to mogę? Naprawdę jego klata była... Świetnie umięśniona. Delikatnie, ale mimo to wyglądała perfekcyjnie. Leżeliśmy chwilę w ciszy, aż wreszcie stwierdziłem, że raz kozie śmierć.
-Wiem, że może jestem trochę ciekawski... Ale czemu rodzice wyrzucili cię z domu?
-To... Nie wiem czy powinienem ci to mówić. Mógłbyś zacząć źle o mnie myśleć. 
-To aż tak złe? Naprawdę jestem tolerancyjny. Możesz mi spokojnie powiedzieć. 
-Może... Może później. Ach, no właśnie. Teraz ty powiedz coś o sobie. Na przykład... Kim chcesz zostać? To znaczy, na jakie studia planujesz pójść?
-Ja... Nie wiem tego. Nie myślałem o tym. Czemu ty nie studiujesz?
-Kiedyś studiowałem. Architekturę. Ale potem musiałem zacząć sam na siebie zarabiać no i niezbyt udało mi się pogodzić pracę z nauką. Więc w sumie zdałem pierwszy rok i tyle.
-Nie żałujesz? 
-Oczywiście, że żałuje. Ale nie mogę na to nic poradzić. 
Pogubiłem się trochę. Skoro rodzice nie wyrzucili go z domu, bo rzucił studia... To czemu? 
-Znowu zeszliśmy na mój temat i jak tak dalej pójdzie to niczego się o tobie nie dowiem. Od zawsze mieszkasz w Londynie?
-Właściwie to nie... Od kilku tygodni. Wcześniej mieszkałem w Holmes Chapel, ale rodzice się rozwidli i razem z mamą wyjechałem do Londynu. 
-Twoi rodzice się rozwiedli? To niezbyt miło... 
-Mhm. Masz jeszcze jakieś pytania?
-Haha. Oczywiście. Całą listę. Więc... Masz rodzeństwo?
-Siostrę, ale ona mieszka z ojcem. A ty? Masz jakieś rodzeństwo poza Lottie i Fizzy?
-Mam jeszcze dwie siostry. Bliźniaczki- Daisy i Phoebe. 
Gadaliśmy jeszcze dość długo, aż wreszcie podeszła do nas Lottie stwierdzając, że powinniśmy wracać, bo ich mama będzie się denerwować. Ruszyliśmy więc w stronę samochodu. No ej! Byłem nad jeziorem tyle czasu, a nawet nie wszedłem do wody. Byłem zbyt zajęty rozmową z Lou. Minęło dosłownie kilka minut, a my już byliśmy pod domem dziewczynek. Obie uściskały brata i dziękując za mile spędzone popołudnie, wysiadły. Nie wiem czemu, ale zdawało mi się, że one obie mnie nie polubiły. 
-Jeśli chcesz, mogę podwieźć cię do domu, tylko powiedz gdzie mieszkasz. 
-W sumie... Byłbym wdzięczny. 
Podałem mu adres i już po chwili staliśmy pod małym, czerwonym domkiem z cegły. Spojrzałem na Lou niezbyt chcąc się z nim już żegnać. 
-Hej, Harry. Może podasz mi swój numer? No wiesz, żebyśmy byli w kontakcie, gdybyś jeszcze kiedyś chciał się ze mną spotkać. 
Szczerze kamień spadł mi z serca, że on sam o to zapytał. Nigdy nie byłem dobry w te klocki. Z dziewczynami nie było problemu, może to dlatego, że były mi zupełnie obojętne. Podałem mu numer, po czym podziękowałem i wysiadłem. Dość powoli szedłem do drzwi i gdy wreszcie przy nich stanąłem, usłyszałem jak Lou rusza z piskiem opon. Wszedłem do domu i przywitałem się z mamą. 
-Hej, gdzie byłeś tak długo?
-Och, pojechałem z Lou i jego siostrami nad jezioro. 
-Lou? To miło, że znalazłeś wreszcie jakiegoś przyjaciela. Chodzisz z nim do klasy?
-Nie. Lou już skończył szkołę. Pracuje w sklepie, tu niedaleko. 
-To ile ten Lou ma lat?
-Dwadzieścia... Z resztą jakie to ma znaczenie? Jest naprawdę miłym kolesiem. 
Moja mama przytaknęła jedynie, udałem się więc do mojego pokoju. Spojrzałem na zegarek. Wow. Byliśmy nad jeziorem aż tak długo? Wskazówki niemiłosiernie zatrzymały się na godzinie 20.13 i ani myślały się ruszyć. Opadłem na łóżko i spojrzałem na telefon. Miałem ochotę napisać do Lou... Ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że nie wziąłem od niego numeru. On miał mój, lecz nie podał mi swojego. Tak więc musiałem czekać, aż to on pierwszy raczy się ze mną skontaktować. Zdjąłem koszulkę po czym w samych spodenkach do kolan, stanąłem przed lustrem. Przekrzywiłem lekko głowę w prawo, jak kot, który nie rozumie co się do niego mówi. Dokładnie badałem każdy kawałek mojej klaty. W porównaniu do tej Lou, byłem zwykłym mięczakiem. Chociaż muszę przyznać, że nabawiłem się dziś niezłej opalenizny. Uśmiechnąłem się na samo wspomnienie półnagiego Lou. Odetchnąłem ciężko i już po chwili padłem na łóżko. Już za nim tęskniłem? Chyba niestety tak... Po raz kolejny spojrzałem na wyświetlacz telefonu z nadzieją, że może nie słyszałem wiadomości od niego. Mimo to na darmo się łudziłem. W końcu zrezygnowany udałem się pod prysznic. Gdy tylko wyszedłem padłem na łóżko i niemal natychmiast zasnąłem. 

4 komentarze:

  1. Ach, Larry ♥
    Pomysł na opowiadanie świetny, naprawdę ;) Cholera, Lou jako sprzedawca w monopolowym. Szkoda, że u mnie tacy w mono nie pracują ;p
    I... cholera, żal mi Harry'ego. Jak przeczytałam fragment, gdzie nie starcza mu na soczek, prawie się popłakałam. Boże, jestem taka żałosna... No ale Hazza mój biedaczek, no *__*
    Ejj, i mam nadzieję, że dzięki Louisowi jakoś mu się ułoży czy coś. I może też zacznie tam pracować ? xd

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy fragment z pytaniem siostry czy to jego... :D Niby takie nic, ale no mi się cholernie spodobało. Ogólnie pomysł to rewelacja. Jeny, jak ja kocham Twoje bromance'a. Już po pierwszy rozdziale jestem w nim zakochana. Ja chcę już drugi rozdział. I to tak szybko. *__*

    OdpowiedzUsuń
  3. i co dalej, co dalej!? <3 Boże, jak uroczo! nie mogę się doczekać następnego! szkoda mi Hazzy, taki biedny :( ale mam nadzieję, że Lou pokaże mu, że życie jest piękne! czekam na ciąg dalszy ;)
    [http://heart-without-you.blogspot.com/]

    OdpowiedzUsuń
  4. oh, to jest taaakie piękne ;33
    A Lottie i Fizzy muszą polubić "nowego chłopaka brata" xDD
    tak być nie może xdd <33

    OdpowiedzUsuń